...Christoph Waltz stworzył w "Bękartach wojny" jedną z najlepszych męskich kreacji w
historii kina ? Stawianą na równi z np. Marlonem Brando i Vito Corleone a la "Ojciec
chrzestny" ?
Dostał za to Oscara ? , ooo, brawo, zresztą nie jest dziwne, jego rola najbardziej potrafi utkwić w pamięci. No i jego obecność na planie spaja też wszystkie akty tej opowieści.
Moim zdaniem jeśli chodzi jednak o grę aktorską świetny był także Pitt a co do mojej ulubionej roli to bez wątpienia Joker Heath Ledgera z Dark Knight ;)
Oczywiście się zgadzam. Waltz zagrał chyba rolę swojego życia a jeśli nie to z zapartym tchem czekam na kolejne:P W Django tez zagrał bardzo fajnie ale potencjał roli był zdecydowanie mniejszy.
Tylko dzięki postaci granej przez Waltza nie dałem filmowi jedynki. Jeden z najlepszych "czarnych charakterów" w historii kina. Ale filmu i tak nie ratuje.
Trudno porównywać, bo każda z tych ról to inna postać i film, ale zagrał to fenomenalnie
Z tym porównaniem do Marlona Brando z Ojca Chrzestnego chyba Cię trochę poniosło. Tam mieliśmy do czynienia z główną postacią filmu kultowego, tu zaś postać drugoplanowa z filmu II ligi. Waltz był bardzo dobry ale nie przesadzajmy. Podobnych ról dobrze zagranych można wskazać wiele, a kreacji na miarę Don Vito - może kilka.
Christopher Waltz jest tutaj z pewnością godny zapamiętania. Film obejrzałam po raz pierwszy z dość dużym opóznieniem, to mój wczorajszy seans, zatem niemalże na gorąco odniosę się do kilku kwestii, na początek z dość ogólnym wrażeniem, iż mój wczorajszy seans przekonał mnie jeszcze dogłębniej iż jak się okazuje, ostatecznie nie przepadam za kinem Quentina Tarantino. Choć przyznam, że postaci w jego filmach dają się zapamiętać i są na tyle zróżnicowane w odbiorze, w swoim dość specyficznym rysie opisowym, iż koniec końców, jakby nie było, nie da się przejść obojętnym i nie da się nie wspomnieć o Tarantino, jako artyście, który w zasadzie opowiada w dość ciekawy i wyjątkowy sposób. Z filmu wybrałbym dwie postaci, jako godne, by o nich wspomnieć, i to na pewno byłby wspomniany już wcześniej Christopher Waltz, a także odtwórczyni roli młodej Żydówki, naznaczonej piętnem wojennego dramatu, Melanie Laurent... na wspomnienie owych postaci, ich wspólnie jedzony strucel... z grą pozorów - zwłaszcza ze strony dziewczyny, w dość jakże nietypowej, kuriozalnej przecież wręcz sytuacji, to jedna z ciekawszych scen; a takich scen jest tutaj znacznie więcej, z napięciem sytuacyjnym, nie inaczej jak wręcz udzielającym się, wprawiającym również i widza w nerwowy stan oczekiwania... oczekiwania tak naprawdę na cud, niejako z chęcią, by aż samemu owej tragicznej sytuacji podołać, niejako dopingując, choćby wspomnianą postać dziewczyny, a także innych, w swoim położeniu, niekiedy niewygodnym, innym razem dość trudnym, a co by nie mówić, jak ostatecznie powtórzę - tragicznym. Stąd reasumując, film jest w swojej konwencji na pewno ciekawy, choć z przemocą jak dla mnie dość rozbuchaną - a jakże by inaczej w przypadku tego twórcy; natomiast liczę, iż film nie zbiera owoców zła, w postaci gloryfikacji czystej, samej w sobie, przemocy, a rzeczywiście zahacza o głębszą refleksję i ma to wydźwięk znacznie szlachetniejszy, niż mogłoby się z pozoru wydawać.
Jaki jest odbiór tego rodzaju kina - liczę, że godny czasów, o których film opowiada. A film to swoiste wahania sinusoidy, i nieustanne chodzenie wręcz po niej, w czym twórca odnajduje się chyba najlepiej, i tworząc swego rodzaju groteskę, skupia najpewniej uwagę widza i daje się zapamiętać jako artysta wręcz nieobliczalny, z dość autorskim podejściem do swoich wybranych tematów.
Tak ta scena rzeczywiście była mocna, dziewczyna musiała mieć nerwy ze stali. Taka herbatka ze śmiertelnym wrogiem. Napięcie jakie wywołuje u widza jest iście fenomenalne. Co do Tarantino można w istocie napisać całe biblioteki o twórczości tego reżysera. Umiejętnie łączy lekkie, komediowe wątki z niewątpliwymi tragediami czasów wojny celowo drażniąc nasz zmysł segregacji i kategoryzacji treści. Farsa przenika się tutaj z dramatem wojny i istnymi potworami w ludzkiej skórze. Dostaliśmy opowieść o grupie śmiałków, która dysząc rządzą zemsty pławi się w okrucieństwie i dokonuje najbardziej zuchwałego nieprzemyślanego i niebywale też komediowego zamachu mającego zmienić bieg wojny.
I ta umiejętność stanowi właśnie o jego sukcesie, z jednej strony wydaje się być człowiekiem podchodzącym dość swobodnie do tematu przemocy, z drugiej strony cała ta farsa to efekt śmiechu przez łzy, zaklęcie rzeczywistości... bo przecież jak nie ma się z czego faktycznie śmiać, to może odczarujmy ten cały dramat... Trochę mi się podoba, bo przecież Jak rozpętałem II wojnę światową też ma np. swój unikatowy klimat.
Co tu dużo mówić, zgadzam się z przedmówczynią. Wspaniale zagrana postać. Ironiczna lekkość bytu nazistowskiego oficera.
Lata 2007-2009 to lata największych i ikonicznych czarnych charakterów oraz oscarowych:
2007 - Anton Chigurh z No Country for old man
2008 - Joker z The Dark Knight
2009 - Hans Landa z Inglourious Basterds
Łał o szkoda że żaden w późniejszy nie dorównał tym trzem choć zdarzali się świetni lub po prostu Fajni Złoczyńcy (tylko szkoda że nie Oscarowi) jak: Loki, Thanos, Ultron i Killmonger z MCU, Pan Epps z Zniewolonego, John Fitzgerald z Zjawy, Wilson Fisk z Daredevila, Koba z Ewolucji Planety małp, Smaug z Hobbita, ba nawet Kylo ren czy Orson Krennik ze Star wars (tych Disney'owych gdzie narzekań i kontrowersji nie było wtedy mocnych) ale i tak nie był to poziom tej trójki.
Dokładnie. Jego kreacja to majstersztyk, ale praktycznie wszystkie zarówno damskie jak i męski postaci w tym filmie grają wybornie.
genialnie zagrał, aż muszę obejrzeć jakieś jego wypowiedzi, aby zobaczyć na ile to on, a na ile gra. Wielu aktorów jak gra, to wbrew pozorom wcale nie odbiega od swoich zachowań wrodzonych (tj tak jak się zachowują w życiu codziennym)... przykładem (choć niedocenionym) jest Tom Wilson, który zagrał Biffa w BTTF. On tam zagrał rewelacyjnie, to jest 100% gry. On jest przeciwieństwem charakteru, który zagrał -posłuchałem go na różnych wywiadach. Nawet gdy występuje w standup / swoim występie, to on zupełnie w żadnym % ani na moment nie przypomina BIFFa (zarówno gdy był młody jak i obecnie). Według mnie to rzadkość. Dla przykładu u jego kolegi z planu Michaela J Foxie już nie widziałem takiej mocnej różnicy pomiędzy tym jakie pokazuje emocje / mimikę / ruchy / itd w filmach , a w życiu codziennym. Odgrywa swoje role ale nie odbiegając bardzo mocno od tego jaki jest... o ile mnie dobrze zrozumiecie.
Film oglądałem dawno, ale kilka dni temu obejrzałem ponownie i zacząłem bardziej patrzeć na grę aktorów i stąd zaciekawienie takie :)
On był w ch...j lepszu niz ten opasły Brando. Ta jego faszystowska wredota okraszona kindersztubą i etykietą to po prostu mistrzostwo